piątek, 11 października 2013

Back to life...

11. października

Szczerze mówiąc weszłam dziś z zamiarem usunięcia bloga...
Cóż nie umiem poświęcić mu uwagi odkąd zaczął się rok szkolny... Przynajmniej przyznaję się do błędu... Nie jest mi z tym dobrze...może dlatego coś mnie zmusiło,żeby podjąć jeszcze jedną próbę...

Nie będę się tu tłumaczyć, że Wiktor jest chory - bo jest - czy też, że Lenka ma tyle zajęć w szkole, że na wszystko brakuje czasu, bo pewnie każda z Was to przechodzi...

Generalnie miałam bardzo ciężki okres nie ze względu na dzieci, mam jednak nadzieję, że to już za mną i pora się odbić... 

Z pracą (co prawda póki co na zastępstwo za koleżankę, która przyszła pracować u nas później niż ja..) miłe zaskoczenie, bo mam nawet nadgodziny... Oby tak zostało, tylko umowa zmieniła się na tą "na stałe":-)

Wiktor jako 5.latek trafił do "zerówki", trochę do innej szkoły niż chcieliśmy nie ukrywam, ale ogólnie radzi sobie....

W ramach powrotu i niewielkiego zrehabilitowania się, powiem może za czym coraz częściej tęsknię...

Brak mi tego co zostawiłam kilka lat temu, po części z własnego wyboru... 
MUZYKI...
Muzyka była od zawsze integralną częścią mojego życia, marzyłam o śpiewaniu od dziecka (chociaż to tak naprawdę chyba dość normalne, bo wszystkie prawie dzieci śpiewają do dezodorantu czy szczotki - dlatego śmieszą mnie czasem Gwiazdki, które właśnie tak opisują "POCZĄTEK SWOJEJ KARIERY")... Ale wracając do tematu, zaczęłam swoje pragnienie wprowadzać w życie dosyć późno, bo brakowało mi odwagi... Aż przez przypadek na jakiejś imprezie, kiedy to już nie brakowało mi odwagi do śpiewania dzięki bursztynowemu trunkowi, pewien znajomy od lat "dłubiący" w muzyce stwierdził, że potrzebny mu chórek do pewnego większego projektu...
I w sumie od tego się zaczęło, bo chociaż tamten projekt był jednorazowym występem - ale przed prawdziwą,  siedzącą publicznością - to potem odważyłam się wreszcie iść na przesłuchanie do kapeli, w której byłam przez rok, potem przeniosłam się do mojego bandu, z którym graliśmy ponad 10 lat... Jeździliśmy sobie  trochę... Był nawet epizod muzyczno - teatralny...
Potem wiele wydarzeń pokrzyżowało nam plany...gwoździem do trumny - dosłownie i w przenośni - była śmierć perkusisty... Wtedy stwierdziłam, że "więcej znaków nie będzie" i trzeba to skończyć... no i tak zakończyła się póki co moja przygoda z muzyką... Ale coraz częściej mi tego brakuje... Nie mówię tu o jakichś sukcesach, bo jak to się mówi : "starość nie radość" - dużo młodych, zdolnych odważnych ;-) i nie ma co się ośmieszać... ale tak dla siebie... to jak jakaś cząstka powietrza której nie ma...
Czasem tylko sobie jeszcze powtarzam, że dzieci podrosną i trzeba będzie zostawić coś dla siebie...więc
KEEP on ROCKIN' ...

czwartek, 29 sierpnia 2013

Dublińskie katedry...i powrót do rzeczywistości:-(

29.sierpnia
Zbliżający się rok szkolny już mnie zasysa...
Pewnie moje wpisy będą coraz mniej regularne.. ale i tak chyba mało kto je czyta... :-)
Kontynuując wątek Irlandii...
Christ Church Cathedral
 Zachwycająca majestatem i odmiennym niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni kolorytem Christ Church Cathedral ( Katedra Kościoła Chrystusowego), to średniowieczna - starsza z dwóch - katedr Dublina. Powstała w 1030 roku. Kolejna to...
St Patrick's Cathedral
... St Patrick's Cathedral (Katedra Św. Patryka). Tą fantastyczną budowlę w stylu gotyckim, ukończono ją w 1191 roku.

Tyle o Dublinie na dziś... Ja wracam ziemię brutalnie - pierwsza rada pedagogiczna -jutro następna... W dobie bezrobocia, zobaczymy ile godzin dostanę... Co roku 'niespodzianki'... i można mieć umowę na czas nieokreślony...nic to nie zmienia-i tak niczego człowiek nie może być pewny. Nigdzie stabilnej pracy - ale wiek emerytalny wydłużony.... Oczywiście nie obchodzi nikogo, gdzie będziemy pracować..
Ech...
Keep on rockin'

piątek, 16 sierpnia 2013

DUBLIN, DUBLIN, DUBLIN!!!

16. sierpnia

Po długiej nieobecności melduję się...
Dublin odwiedziliśmy po raz trzeci - ale po raz pierwszy na prawdę pozwiedzaliśmy...
Nie da się ukryć, że stolica Irlandii urzeka nie tylko blaskiem świateł o zmroku, ale ma też mnóstwo do zaoferowania za dnia zarówno pod kątem kulturowym (fantastyczne zabytki nie tylko na obrzeżach, ale również w centrum miasta, ulokowane w niewielkich od siebie odległościach) jak i przyrodniczym.
 Od samego początku naszego pobytu, który zapewne nie byłby tak ujmującym doświadczeniem, gdyby nie moja droga szwagierka i jej rodzina - którym to serdecznie raz jeszcze dziękujemy :-* - jak zawsze urzekł nas widok z okna, na rzekę Liffey,  ubogacony Halą Koncertową O2 w tle, tak za dnia..

Widok na rzekę Liffey i Halę Koncertową O2, Dublin
...jak i wieczorami, kiedy to swoim blaskiem - jak to ja je nazywam - "pływające wieżowce" rozświetlały pobłyskującą taflę rzeki...


Pierwszą naszą wycieczką była ta do Powerscourt, nad największy w Irlandii wodospad (121m.)
Miejsce urokliwe-dodatkowo czarujące niesamowitym placem zabaw z kreatywnymi  zabawkami itd.
Wodospad Powerscourt - bajka...


Na dziś tyle - ale do opowiadania jeszcze sporo...
Dodam tylko, że jest oczywiście pewna historia związana z Wiktorem kobieciarzem i zamkiem Malahide...
Keep on rockin'

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

IRELAND!!!

5.sierpnia
Aby usprawiedliwić się tylko szybciutko, powiem, że jesteśmy w Dublinie - relacja po powrocie, bo jest tu  problem z dostępem do internetu. Póki co pogoda jest sprzyjająca, co w przypadku Irlandii oznacza słońce przez połowę dnia, ok 20 stopni i brak ulewnego deszczu (no może wczoraj w nocy wystąpił takowy, ale akurat byliśmy wtedy Fitzsimon Pub - muzyka na żywo, znane rockowe przeboje - jak np. U2, Blur, i wiele innych za.. fajnych kawałków:-) Pełnia szczęścia:-D
Pozdrawiam wszystkich słonecznie:-D
Keep on rockin'

sobota, 27 lipca 2013

27.lipca
Zrobiło się gorąco... Niby słońce dziś u nas nie dopiekało aż tak bardzo, ale "wszechogarniająca lepkość" była nie do zniesienia chwilami... 
"Przygrillowaliśmy" dzisiaj - z okazji urodzin mojego męża... Smakołyki pałaszowaliśmy my, a komary pałaszowały nas... Ale było miło.
Wracając do upałów, to Wiktor ostatnio sam z własnej nie przymuszonej woli, wrócił do domu. Zdziwiona jego nieoczekiwanym powrotem zapytałam:
- O.., już wróciłeś?? nie grasz już w piłkę z chłopakami??
- Mamooo, to niemożliwe.. Przyszedłem, bo jest taki UŻAR, że nie da się wytrzymać..

Zacisnęłam usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem i dodałam:
- Rozumiem, choć to się czegoś napijesz...
Czymkolwiek jest "użar", w jego ustach ma sens;-)
Podobnie po ostatnim weselu, które miało miejsce tydzień temu, poznałam nowy utwór w wykonaniu mojego syna - a mianowicie "HEJ POCOŁY" 
Przyznam też szczerze, że w jego ustach to brzmiało dużo lepiej, niż w ustach owego gentleman' a, który raczył wykonywać ten zacny utwór biesiadny. Ogólnie, nie krytykując absolutnie nikogo złośliwie, zespół (potocznie zwany "orkiestrą" - co zostawiam Wam pod rozwagę czemu - trzech czasem dwóch gości zwie się "Orkiestrą"), "dał czadu"... Midowe brzmienia, nosowe skrzeczące głosy i "utwory" z których 90% słyszałam po raz pierwszy..to chyba dlatego nie przepadam za weselami...
Ale "POCOŁY" rządzą..
Keep on rockin'

środa, 24 lipca 2013

Dusze Pokrewne...rozerwane..

24.lipca
Dzisiaj refleksyjnie...
Czasem są przyjaciele, czasem paczka znajomych, a czasem po prostu ktoś kto jest naszą Bratnią Duszą... Moją Bratnia Dusza to z całą pewnością moja Mama, ale również osoba, która wiele razy dzieliła ze mną moje radości i smutki, z którą widywałyśmy się co najmniej raz w tygodniu na kawę, w "NASZEJ" kawiarence, jadłyśmy ona - ulubioną kanapkę grillowaną, ja - moją sałatkę grecką...
Cóż, w naszym kochanym kraju można być Patriotą długo i sumiennie... Moi przyjaciele byli...
Nie należeli też do tych, którzy chcieli wyjeżdżać, aby dorabiać się za wszelką cenę... Niestety, mimo kreatywności męża mojej przyjaciółki, nasz kraj - a w szczególności miasto, w którym mieszkamy - z wielu różnych przyczyn uniemożliwiło mu znalezienie pracy przez ponad rok... Przy czym podkreślam JEST OSOBĄ KREATYWNĄ, wydawał nawet swoją gazetę... Nie mieli więc wyjścia... on wyjechał w marcu, a moja Bratnia Dusza wczoraj... z synkiem i drugą dzidzią w drodze...
Uff... nie mogę się pozbierać, ale wierzę, że im się uda, że odnajdą tam swoje szczęście, spokój i chyba im życzę, aby zapuścili tam swoje korzenie nasycone dobrą energią...
Ja popłaczę, ale będę musiała się pogodzić, a oni niech tworzą całość, której już nikt nie rozdzieli...
 Dobrze, że są moje małe wielkie pocieszki...noo i skype, facebook. itd...
Keep on rockin' !

piątek, 19 lipca 2013

19. lipca
   Dziękuję za wyróżnienie otrzymane od Kajka Roo - z tego co zrozumiałam, to odpowiadam na pytania tej osoby od której otrzymałam wiadomość, więc proszę bardzo:-)
 
1. Cukierki czy lizaki?   lizaki z sokiem owocowym (a co - chociaż człowiek się pooszukuje, że zdrowsze;-)
2. Na kołdrze czy pod kołdrą? Bez udziału kołdry;-)
3. Szminka czy błyszczyk? błyszczyk
4. Za rok o tą porę będę...  bogatsza o nowe doświadczenia
5. Za 15 lat...   będę miała satysfakcję z tego co robię zawodowo
6. Za 30 lat...    będę spokojnie patrzeć na szczęście swoich dzieci i...wnuków??
7. Fioletowy czy pomarańczowy? pomarańczowy
8. Galeria czy muzeum? Muzeum
9. Dzieci są... moim motorem do działania i sensem niemal wszystkiego co robię..
10. Mąż powinien... sprawiać, że kobieta czuje się kochana i wyjątkowa
11. Żona powinna...  stworzyć dom, do którego mąż będzie chętnie wracał..


Jeszcze raz dzięki i tworzę swoje pytania:
1. Gry - tak czy nie - jeżeli tak, to jakie??
2. Kiedy maleństwo płacze - brać na ręce od razu czy "przetrzymać"?
3. Góry czy morze? 
4. Mieszkam: miasto - poza miastem? 
5. A docelowo chcę mieszkać......
6. Muzyka (ew. piosenka), którą kochają moje dzieci to...........
7. Dzieci w nocy przychodzą i:odsyłam, odprowadzam do siebie czy pozwalam zostać w naszym łóżku?
8. Kawa czy herbata?:-) (a może "Dzień dobry TVN" ;-P)
9. Poza moją rodziną najbardziej kocham...
10. W dzieciństwie chciałam być....
11. W moich dzieciach widzę siebie gdy...
 
 
Keep on Rockin'
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

wtorek, 16 lipca 2013

Wspólne (?) wyjazdy wakacyjne...

1. Plaża ok 2 km od Rowów - widok na północ
 16. lipca
Zanurzona już tylko we wspomnieniach, zamieszczam wreszcie obiecane dzikie wydmy w okolicy Rowów i Słowińskiego Parku Narodowego...
Ano tak jak się spodziewałam, szybko minęło to co dobre...ale muszę podsumować, że było naprawdę cudownie i cała nasza czwórka to potwierdza:-) Kwatera (byliśmy tam drugi raz) super - w pokoju lodówka, mikrofala, naczynia i - co na mnie zrobiło wrażenie - ręczniki, a cena naprawdę atrakcyjna.  Miejscowość jak dla nas idealna - brak dyskotek i rozszalałej młodzieży, a jednocześnie wiele uliczek, zakamarków, duża różnorodność jeśli chodzi o restauracje, kafejki, no i oczywiście piękne lasy czarujące aromatem wygrzanego w słońcu igliwia...
Jeśli chodzi zaś o powrót, to szanowny mój "Małżowinek" wymyślił, aby odwiedzić Toruń... Pomysł okazał się fantastyczny, bo:
1. Nigdy nie byliśmy w Toruniu.
2. Podróż rozbiła się na dwie części - po 300 km już nie było tak strasznie.
3. Naładowani nieodpartym urokiem tego pięknego miasta, w znakomitych humorach wracaliśmy do domu...
 Wracając jednak do mojego podsumowania wyjazdu, mam jeszcze jedną refleksję.
 Owszem jadąc ze znajomymi, którzy mają dzieci, pociechy mogą bawić się razem - zajmować sobą bez naszej większej ingerencji, co często rodzice sobie cenią.
Owszem rodzice również mogą zajmować się sobą wieczorami przy wspólnym grillu itd;-)
ALE... W tym roku, po raz pierwszy od wielu lat pojechaliśmy na wakacje tylko we czwórkę i muszę powiedzieć, że nieocenionym plusem tego był fakt, że mogliśmy wstawać, o której chcieliśmy bez poczucia winy, że opóźniamy wyjście NA plażę, siedzieć NA PLAŻY tak długo jak nam się podobało bez mobilizowania się czym prędzej "BO WSZYSCY JUŻ IDĄ NA OBIAD", jechać na wycieczkę rowerową nie zastanawiając się co na to reszta itd. Komuś mogą się te powody wydać błahe, bo przecież nie trzeba wszystkiego robić w grupie, jednak zawsze jest gdzieś w podświadomości takie "poczucie obowiązku trzymania się razem". Szczególnie kiedy jadą trzy rodziny, które poznały się na wakacjach i spotykają się tylko na te dwa tygodnie, czy nawet tydzień planując ów wyjazd przez kilka miesięcy.
Mamy oczywiście paczkę przyjaciół, gdzie czasem jedziemy w 5 rodzin - tu faktycznie znamy się jak przysłowiowe "Łyse konie" i każdy czuje się na tyle swobodnie, że idzie gdzie i o której chce. Są to jednak wyjazdy 3-6. dniowe i w wakacje póki co nie udało nam się jeszcze nigdy pojechać całą ekipą...
Napiszcie co o tym myślicie...Na koniec jeszcze dwie foty:-)
Keep on rockin'
2.Plaża ok.2 km od Rowów - widok na zachód

3. Plaża ok.2 km od Rowów - widok na wschód

sobota, 13 lipca 2013

Wydmy, książki... i Hermiona

12. lipca

    Jak to na wakacjach - przeleciały te dwa dni, chyba głównie dlatego, że sobota, niedziela i do domuuuuuuuuuuuuuuuu :-( Więc korzystamy do bólu ile się da - mimo, że nie przewidywano super pogody, udało nam się jej trochę wykraść i znowu na rowerach ruszyliśmy lasem -tym razem trochę bliżej - jakieś 4,5 km w jedną stronę, ale (to było najgorsze) musieliśmy wtaszczyć te rowery pod piaszczyste górki wydmowe...Za to potem-wow, to był widok!!! Jutro foty, bo powiem szczerze - dzicz totalna - nie to co na tych najbardziej znanych wydmach - praktycznie zero ludzi - i o dziwo - pogoda była non-stop!!! Owszem przy morzu trochę wiało, ale generalnie cudne słonko - jutro zademonstruje:-)
Niemniej jednak wracając do powrotów, to strasznie mnie to zawsze smuci... Od dziecka nostalgia, że trzeba znowu czekać cały rok na takie wakacje :-( Ale z drugiej strony, moja mała księżniczka - Lenka, stwierdziła dzisiaj cudnie:
Lenka:- Wiesz Mamuś, ale w sumie to dobrze, z drugiej strony, że wracamy...
Ja: - Poważnie tak myślisz?? A czemu??
Lenka: - No wiesz wrócimy do naszego domku, no i z babcią się zobaczymy...
(Babcie - obie - mieszkają w blokach obok naszego, więc dzieci są z nimi zżyte na maxa;-)

Jakby nie było, dzieci są tak rozbrajająco, kojąco, tak po prostu mądre i kochane...

Ps. Z pamiętnika Młodego Uwodziciela...
Jak zawsze na tego typu wyjazdach, atakujemy stragany z książkami - nie będę mówić, że nie wiadomo ile czytamy w ciągu roku, po bym skłamała, ale uwielbiamy polować na tzw. książkowe okazje", a takie się zdarzają...
     Jakby nie było, upolowaliśmy sobie małe co-nie-co - między innymi, nie tylko książki, ale i dwie części "Harrego Pottera" - na DVD, za śmieszne pieniądze... Jedna część oficjalnie funkcjonuje jako Lenki, druga jako Wiktora - wiadomo... Wiktor ze "swoją" się nie rozstaje.. Czemu? Na okładce - już "coraz bardziej nastoletnia" Hermiona... W końcu dziś tuż przed zaśnięciem znowu przyglądając się okładce rozmarzony stwierdza:
- Mamo... Ale ta Hermiona mi się podoba...

Bez komentarza...
Keep on Rockin'


środa, 10 lipca 2013

Historia pierwsza...

10.lipca
     Bezwzględnie kocham polskie morze...nie potrzebuję jeździć nie wiadomo gdzie - tu zawszę odnajduję coś wyjątkowego i niepowtarzalnego... Nawet pomimo faktu, że dziś jest pochmurno :-)
Wczoraj powrót z dziećmi "z miasta"ok 23. wieczorem... Niepoprawni rodzice...ale jakie dzieci szczęśliwe :-) Oczywiście przed wyjściem Wiktor spytał przezornie :
- Mamo czy wzięliŚMY jakieś ZŁOTE?   :-)
Jak tu ich nie kochać...
  A w związku z tym, że wzięliśmy "jakieś złote", jeszcze przed 22.00 załapali się na skakanie na dmuchanym...hmmm to właściwie nie był zamek - tylko jakiś gigantyczny kogut... Frajda na maxa..
Pojawił się też nieodzowny element takiej "pysznej zabawy", czyli "Mamo siku!!!", ale daliśmy radę:-)
                                                                                 

       Tak dziś pomyślałam, że wreszcie wrzucę jedną tych historyjek, które kiedyś napisałam i tak jakoś nie mam cięgle odwagi tego zrobić...
Może ktoś się wreszcie do mnie odezwie ;-)
Historyjki powstały kilka lat temu - i jak wspominałam, w zasadzie zna je tylko Lenka i ja...
Mam nadzieję - miłej lektury...:-)

Opowieści Falfiego Lasu

Wstęp


W pewnym lesie, być może tym, w którym zdarzyło Ci się być kiedyś z rodzicami, przy czwartym skrzyżowaniu żółtej i brunatnej drogi, w starym, trzystu letnim dębie, nad piętnastą gałęzią, znajdziesz bez trudu niewielką dziuplę. Wskakując właśnie tam, przeniesiesz się do niesamowitego flafiego lasu…
We flafim lesie mieszają małe stworki – zwane Flafikami. Niemal wszystko w ich leśnej krainie jest niezwykle puszyste – dachy domków, ławeczki, kwiaty, a nawet drzewa.
W jednym z takich domków, dość sporym zresztą, mieszka rodzinka Purpulaków. Najważniejszą osobą jest tu Dziadek Ksawery, który opowiada najwspanialsze historie o duchach, i Babcia Petronelcia, mistrzyni zawodów kuchennych. W każdy poniedziałek, na przykład, wypieka nowe okiennice z piernika do ich domku. Czemu tak często? Ponieważ wesoła gromada jej wnucząt pałaszuje je po obiedzie w każdą niedzielę. Za swoje wypieki zabiera się więc w poniedziałkowy ranek, kiedy pociechy pójdą już do szkoły, gdyż zapach, który wydobywa się wówczas z pieca Purpulaków – jest tak niebiański, że okiennice nie doczekałyby pewnie zawieszenia, ale najzwyczajniej zostały zjedzone jeszcze ciepłe!
Pewnie chcecie poznać resztę tej rodzinki – proszę bardzo…
Babcia Petronelcia i Dziadek Ksawery mają dwie córki: Honoratkę i Różę.
Honoratka i jej mąż Trufelek mają dwóch synków: Misia i Cynamonka, a Róża i Skarabeusz mają trzy córeczki: Jagódkę, Malinkę i Jeżynkę.
Teraz, kiedy znacie już wszystkich możemy rozpocząć naszą pierwszą opowieść….


Historia pierwsza – Misio idzie do szkoły.

Był piękny, pogodny poranek-wrześniowe słońce zaglądało do pokoju Misia, a za oknem żółtawe, puchate liście tańczyły radośnie na wietrze. Misio nie spał już od godziny. Denerwował się bardzo, gdyż dziś po raz pierwszy miał iść do szkoły. Leżał i myślał w swoim pomarańczowym łóżeczku o tym, co może przynieść ten dzień. Wiele się nasłuchał historii od Jagódki i Cynamonka i miał mieszane uczucia odnośnie tego, co go może tam spotkać. Z tych pełnych niepokoju myśli wyrwała go mama, która właśnie weszła do pokoju, aby go obudzić.
- Nie śpisz już kochanie? – spytała, widząc okrągłe jak spodki oczy Misia wpatrzone w okno.
- Nie Mamusiu…Czy naprawdę muszę tam dzisiaj iść? – spytał ze smutkiem w głosie.
- Gdzie skarbie? Do szkoły? Cóż wszystkie dzieci z twojej nowej klasy pójdą tam dziś po raz pierwszy. Chyba będzie Ci przyjemniej wiedząc, że każdy z was jest tej samej sytuacji… - odparła mama łapiąc go żartobliwe za nos.
- Ale ja … Ja chyba …- zaczął Miś niepewnie.
- Czyżby mój mały rycerz troszeczkę się obawiał?- spytała mama udając niedowierzanie.
- Nie.. Tylko widzisz ja nie chcę żeby mnie ktoś wyceniał..
- Wyceniał? – zdziwiła się mamusia.
- Nie pamiętasz jak Jagódka wróciła kiedyś do domu zła i smutna i ciągle powtarzała „To niesprawiedliwe! Zostałam źle wyceniona…”
Mama z trudem powstrzymała się od śmiechu.
- Oceniona mój skarbie.. Chodziło jej o oceny, które dostaje się w szkole za wykonanie pewnych zadań. Widzisz może jej zdaniem akurat w ten dzień została źle oceniona, a może po prostu ona o czymś zapomniała i dlatego dostała gorszą ocenę. Ale zazwyczaj przynosi same piątki.
- Tak? To dlaczego innym razem Cynamonek też wrócił ze szkoły wściekły, bo kolega zabrał mu jego ulubiony długopis, który dostał od dziadka Ksawerego na urodziny? A ty chcesz mnie wysłać w takie miejsce…- zakończył ze smutkiem.
- Kochanie, jak wszędzie - zdarzają się tam dni lepsze i gorsze. Ale przypomnij sobie jak często Jagódka i Cynamonek wracają ze szkoły uśmiechnięci i weseli. Mają tam swoich najlepszych przyjaciół, wspólnie się bawią, grają i oczywiście uczą nowych, fascynujących rzeczy. Poza tym wiem, że będziesz chodził do jednej klasy z Tymiankiem. Pamiętasz jak odwiedziliśmy ich w Mlecznej Dolinie w wakacje i jak świetnie się razem bawiliście? – dodała mama widząc jak twarz Misia się rozwesela.
- Jasne, że pamiętam! Naprawdę będziemy w jednej klasie?!- krzyknął z radością.
- Z całą pewnością. To jak zakładamy te nowe spodenki?
- Chwileczkę – nie „zakładamy”… Zakładam – jestem już duży i do szkoły muszę ubrać się sam…
Honoratka popatrzyła z uśmiechem i wzruszeniem zarazem na swojego małego-dużego chłopca. Dopiero uczył się chodzić…teraz szedł już do szkoły podjąć nowe wyzwanie.
Tego dnia Miś zjadł śniadanko zupełnie sam i nawet wydawało mu się podwójnie smaczne. Kiedy dotarli z mamą i Cynamonkiem przed budynek szkoły, Miś popatrzył na pięknie pomalowane mury i kolorowe okienka i pomyślał, że może jednak troszkę mu się tu spodoba. Kiedy zaś stanął przed swoją salą i dostrzegł wśród dzieci Tymianka – był już tego prawie całkiem pewien.
- Cześć! Pamiętasz mnie? Jestem… - zaczął nieśmiało Miś.
- Tak – oczywiście, że pamiętam. Jesteś Miś. Będziemy razem siedzieć? Słyszałem, że pani, która będzie nas uczyć jest bardzo fajna! – wyrzucił szybko z siebie Tymianek.
- Serio? A jak się nazywa? – spytał Miś
- Nie wiem, ale właśnie idzie, więc pewnie za chwile się dowiemy – odparł Tymianek, gdy pani otwierała drzwi do sali.
Chłopcy usiedli w trzeciej ławce- w rzędzie przy oknie.
- Witam was moi drodzy w waszym pierwszym dniu szkoły!- rozpoczęła pani – Nazywam się Bella… Bella Poczochraniec.
Chłopcy spojrzeli się na siebie z rozbawionymi minami.
- Z pewnością jesteście troszkę zdenerwowani, ale nie musicie się niczego obawiać-jestem pewna, że świetnie się będziemy razem bawić. Dziś pokażę wam sale, w których będziecie mieć zajęcia, a także opowiem, czego będziemy się uczyć na naszych lekcjach. Na języku flafiańskim będziemy oczywiście zgłębiać tajniki naszego języka-przede wszystkim poznacie Flafabet, czyli wszystkie nasze literki, z których będziemy lepić potem słowa, ale również nauczę was wielu fantastycznych wierszyków… Co powiecie na wiersze miłosne?- zakończyła pani z tajemniczym uśmiechem.
Cała klasa zachichotała. Potem pani wyjaśniała im jak zachować się w różnych miejscach w szkole, podała im plan lekcji na kolejne dni, a także przedstawiła im ich klasową maskotkę – malutkiego chomika. W domu mieli za zadanie wymyślić dla niego imię, a następnego dnia, głosowaniem wybrać najzabawniejsze z nich. Chomikiem – całkiem już na poważnie – każdego dnia miał opiekować się w klasie ktoś inny, a co tydzień z pomocą pani, dyżurni mieli zmieniać jego wiórkowe posłanko.
W drodze do domu Miś nie przestawał mówić. Z wielkimi emocjami opowiadał mamie, co się tego dnia wydarzyło.
- Mamusiu – a w ogóle wiesz jak się nasza pani nazywa?! Wiesz?-To ci powiem- Bella Poczochraniec! Śmiesznie co? A wiesz, że siedzę z Tymiankiem w jednej ławce? Trzeciej…przy oknie i z tego okna widać caaałe nasze boisko…a wiesz, że na tym boisku…
I tak caluteńką drogę do domu. Honoratka nawet nie miała kiedy zadawać pytań.
- Kochanie jesteśmy na miejscu…Czyli mam rozumieć, że ten pierwszy dzień w szkole nie był taki straszny jak Ci się rano wydawało?
- Mamuniu, straszny? Było czadowo!!
- Przepraszam, jak?? – spytała mamusia zdziwiona.
- No czadowo, znaczy super, Tymianek tak mówi-fajnie co? A wiesz, bo ta pani Poczochraniec to miała właśnie taki czadowy długopis z Superbojem na skuwce..-mówił z prędkością karabinu maszynowego Miś.
- Strasznie się cieszę kochanie, że tak miło ci minął ten pierwszy dzień w szkole, a teraz bardzo chciałabym, żebyś zdjął swoją czaderską kurteczkę i poszedł umyć rączki, bo za chwilę babcia Petronelcia poda obiad…a dziś…na obiadek..
- Flafiaste naleśniki!!! Hura!!! – krzyknął Miś i pobiegł umyć ręce, bo przecież zawsze przed jedzeniem trzeba myć rączki. Tym bardziej, że Flafiaste naleśniki były ulubioną potrawą Misia. Nikt ich nie robił tak puszystych jak Babcia Petronelcia, a do tego polewała je najbardziej aromatycznym ze wszystkich - syropem żurawinowym.
Tego dnia obiadek smakował Misiowi jeszcze bardziej niż zwykle. Jak myślicie, dlaczego??


poniedziałek, 8 lipca 2013

Młodociany Kobieciarz

8.lipca
Po dniu dzisiejszym muszę po raz kolejny stwierdzić, że mój syn jest Kobieciarzem :-)
Lenka pytana o kolegów z klasy i o to, który się jej podoba odpowiada - "Tsssssoooo??? Chyba sobie żartujecie ze mnie..."
U Wiktora jest już całkiem inaczej...Ale na początek może streszczę historię jego "miłości"...
W przedszkolu był stabilny jeśli chodzi o uczucia - sercem jego władała Marysieńka... Ale niestety kolega mu ją "odbił" - więc wystąpił syndrom urażonej dumy, ale zniósł to dobrze...
Potem natomiast przerzucił się na koleżanki Lenki z klasy - czyli panny jakieś 4 lata starsze;-)
zmiany były częste, wielka miłość do Julki, nawet list miłosny - który pisała mama, ale pod dyktando syna o treści: "Podobasz mi się, kocham Cię, chcę się z Tobą ożenić" (krótko i na temat)...
Następnie stwierdził, że w zasadzie to Marcelina i Zosia też są fajne, po czym pewnego ranka obudził się i stwierdził, że Marika mu się śniła i czy jak pójdzie spać to znowu mu się  przyśni... A to koleżanka z drugiej klasy, ale nie tej do której chodzi Lenka, więc krąg się poszerzał...
Na tym jednak nie koniec...
Kiedy zaczęły się wakacje, na plac zabaw przed naszym blokiem zaczęły przychodzić 3 dziewczynki w wieku gimnazjalnym - bardzo grzeczne, grały sobie w siatkówkę... Oczywiście pewnego dnia bez stresu Wiktor podszedł i zapytał czy może grać z nimi (przypomnę - lat 5!)...One chichocząc odparły "No pewnie"...
Kilka dni później, gdy szliśmy na spacer zobaczył owe dziewczęta na i stwierdził:
- O, to są FAJNE DZIEWCZYNY - CZEEEEEEŚĆ! - krzyknął z przysłowiowym "bananem" na twarzy wprawiając mnie w osłupienie.
Wreszcie teraz jesteśmy na wakacjach - o dziwo!! - dziewczynka rok młodsza, wnuczka gospodarzy i co dziś usłyszałąm?
- Mamo, wiesz, podoba mi się ta Ola... Jest BARRRCO  fajna...
Hmmm. co z niego wyrośnie..
Kiedy wychodziliśmy chwilę później na obiad, gospodarz powiedział "Do zobaczenia", a Wiktor krzyknął "Wzajemnie"... Co cooltura to cooltura...
Keep on rockin'


niedziela, 7 lipca 2013

Roślinka

7.lipca....
Oczywiście jak przystało na jasną karnację - 'elegancko' się opaliłam po tym pierwszym, cudnym dniu na plaży... Nie mam pojęcia jak to zrobiłam, ale wyglądam jak czerwono-biała krowa...Niby krem z filtrem itd., ale to co sobie opaliłam jest nie do opisania, bo to nie zwykłe "O-zjarałam sobie plecy", tylko jakieś łaty...Ech nieważne.
Dzieciaczki są rozbrajające - Wiktor "zasadził" dziś na plaży suchą gałązkę i zapytał:
- Mamo, a co jedzą roślinki?
Kiedy wieczorem poszliśmy na zachód słońca dzieci postanowiły odnaleźć roślinkę...no i niestety jej nie było... na co Wiktor prawie się rozpłakał i stwierdził:
- Jest mi tak strasznie przykro, to byłaby taka piękna pawiątka... :-)
Keep on rockin'

sobota, 6 lipca 2013

Wreszcie wakacje....

6.lipca
  Wreszcie doczekałam się na upragniony urlop - wyjątkowo długo jechaliśmy, ale było warto!!! Oby pogoda taka została, miejscówka super - dzieci przeszczęśliwe - my też....
Jest pięknie!!!   dziś wczesne dobranoc, ale będą nowe relacje;-)

piątek, 5 lipca 2013

Tyle z kwiatków....

5.lipca
Zgodnie z obietnicą dodałam zdjęcie....
Biję się w pierś - w sumie jak co roku...ale po godzinie 13. do zachodu słońca mam maksymalnie nasłoneczniony balkon, więc z drugiej strony, nawet przy regularnym podlewaniu, trudno uniknąć takiej porażki... a pelargonii nie lubię...
Na pocieszenie są jeszcze bratki;-)
No i co by nie było uwielbiam śniadanka na balkonie z moimi Oseskami :-)
Kiedyś były jeszcze wieczory z mężem, ale to już chyba raczej przeszłość...
Trzeba żyć tym co przed nami - a że już jutro ponad 700 km wyprawa - do Rowów, to pora udać się po ostatnie zakupy, dopakować co potrzeba itd.
Długo na ten wyjazd czekałam - trzymajcie kciuki...
Keep on rockin'

czwartek, 4 lipca 2013

Słomiany - wróć: ogrodniczy zapał..

4.lipca
Taki dziś dzień trochę "Niepodległościowy" - oczywiście nie u nas, ale... - a ja zamiast flagi - kwiaty dla Was... 
Z tymi kwiatami to jest u mnie trochę tak - impulsywnie... Z każdym nadejściem kwietnia - czy po prostu cieplejszych dni po zimie ( w tym roku na przykład wyjątkowo długiej), mam taki zryw: 
"O kurcze, ja to w tym roku będę ogrodnikiem - nie tak jak w zeszłym roku, że mi uschną kwiatki po miesiącu czy dwóch, bo zapomnę o podlewaniu! Nieeeee... kupuję nową ziemię i ja im pokażę!"
W gruncie rzeczy nie wiem komu, chyba sobie najbardziej... no ale "POKAZ" jest...
Kupuję nową ziemię, sadzonki - bo z nasionek to wszystkich wyrasta to samo... ja nie wiem...kilka zielonych listków...brązowych listków...czasem dziurawych od podlewania w słoneczny dzień, ale jakby nie było kwiatków nie ma opcji wyhodować ... Na bank wszystkie te nasionka takie same sypią...
Wracając do tematu: są sadzonki. Zazwyczaj wówczas z dziećmi odbywa się "Wielkie sadzenie": ta wsypuje, ta kopie dołeczek, ten umieszcza sadzonkę...ach ile radości, ile zapału...
W tym roku posadzone trochę później prymulki... Potem rzuciłam się jeszcze na bratki i aksamitki...
:-) jutro wrzucę foty aktualnego stanu balkonu...
Drogą usprawiedliwienia od razu powiem, że aksamitki zrzucił huragan.... Nie, nie Irena!
Dobranoc...
Keep on rockin'

wtorek, 2 lipca 2013

Zadyma....

2. lipca
Moje "Zajączki" - Lenka i Wiktor dodam dla przypomnienia - zniosły dziś dzielnie szczepienie. Tak się złożyło, że akurat 5.latek i 9.latka mieli na ten sam rok wyznaczone swoje "pszczółki" (czyt.szczepienia), więc razem raźniej im było, a że bohatersko przebrnęli - "Jajko - niespodziewajka" obowiązkowo musiało być...
Potem - cóż - trochę "ulubionych" zajęć z dziedziny papierologii: EWALUACJA EGZAMINU 2012/2013.... Jednak najbardziej "ognistym" wydarzeniem -póki co- dnia dzisiejszego było zdecydowanie przyrządzanie obiadu... Cóż - nic nadzwyczajnego zdawałoby się... chyba, że chce się wstawić wodę na herbatę, a podpala się gaz pod patelnią, jeszcze pustą, po czym wychodzi się na "chwilkę" z kuchni... po jakichś 10 minutach, moje "ewaluowanie" przerwał mi niemiłosierny smród... Bieg na "setkę" to może nie - ale na jakieś 20 metrów zaliczony. Całe szczęście obeszło się bez pożaru, ale wietrzenie mieszkania do wieczora gwarantowane... Dobrze, że Zajączki poszły akurat na spacer... Ech chyba potrzeba wakacyjnego wyjazdu przygniata głowę;-)
Keep on Rockin'!
Ps. W tym tygodniu planuję dorzucić po raz pierwszy, coś co zrodziło się oczywiście z myślą o dzieciach...ale zawsze brak odwagi, żeby się ujawnić - tyle tego teraz... Napisałam swego czasu kilka opowiadań dla dzieci, z wymyślonymi przeze mnie stworkami w roli głównych bohaterów. Oczywiście Lenka to bardzo życzliwy recenzent... ale ciekawe co od Was usłyszę;-)

poniedziałek, 1 lipca 2013

Dobry Dzień na Początek - więc Dzień Dobry Wszystkim!

1. lipca 2013
Taki normalny dzień, dla większości ludzi taki jak każdy inny (tyle tylko, że poniedziałek, co zazwyczaj źle się kojarzy;-) ) - dla mnie jednak dzień absolutnie wyjątkowy, ponieważ planowałam, chciałam, zbierałam się od baaaaaaaaaaaaaaaaardzo dawna, aby zacząć pisać bloga...
Skłaniało mnie do tego naprawdę wiele rzeczy, tylko ciągle brakowało czasu...
A dziś wreszcie się udało!
Mam nadzieję, że znajdę wśród Was tych, którzy nadadzą nowy sens mojej szarej codzienności...
A i ja mam nadzieję, że  kilka ciekawych historii Wam opowiem :-)
Głównie pragnę dzielić się z Wami moimi refleksjami i spostrzeżeniami na temat życia  z perspektywy matki, żony (kochanki - sobie daruję ;-) ), nauczyciela (uff-wreszcie wakacje), a kiedyś... muzyka - choć zawsze podchodzę do tego z dystansem, bo to naprawdę duże stwierdzenie...
 Na początek odniosę się może do kwestii najważniejszej - moich dzieci: zaobserwowałam swoistą modę na "nie-cukrzenie", jak to "cudownie być Matką"... Oczywiście - każda kobieta czasem się wścieka i traci cierpliwość... każde dziecko testuje granice - ile tej swojej niezależności ugra dla siebie...ale to co czasem się czyta, jakim to dzieci są "odebraniem wolności", ile to "narobić się trzeba" itd., zaskoczyło mnie bardzo... Ja przyznaję się otwarcie: dzieci są dla mnie najważniejsze... I chociaż coraz starsze, rozbrajają mnie czasem w najmniej oczekiwanych momentach: każda złość wtedy mija, a małe rączki oplatające się wokół szyi są lekarstwem na wszystko... Od razu mówię, że nie oznacza to, iż jestem idealną matką, bo nerwy mnie nieraz ponoszą. Jednak zdecydowanie patrząc przez pryzmat pracy, pasji ( a to już inna historia) i ogólnie wszystkiego co robię - to moje małe Zajączki są moim motorem do działania...
A Zajączki to Lena - lat 9 i Wiktor - lat 5...
Tyle do opowiedzenia...ale to dopiero początek...prawda?? :-)
Na dziś to tyle... Powiedzcie Mateczki - i nie tylko - co Wy na temat bycia rodzicem:-)
Keep on rockin'!